niedziela, 26 sierpnia 2012
Urok w prostocie ...
Nie lubię długich, ciężkich firan, które zabierają światło w pomieszczeniu. Z tego powodu, że mam ciemne mieszkanie od północy przez jakiś długi czas firan w oknach nie miałam tylko zasłony, które na noc zasuwałam, ale teraz po malowaniu uznałam, że wypadałoby coś zmienić i jednak powiesić coś w tych oknach. Kombinowałam, kombinowałam i jednak uznałam, że zamiast szydełkowych firan, których robienie zajęło by mi mnóstwo czasu to uszyję proste z lekkiego materiału, lnu albo jakiegoś podobnego krótkie, lekkie firanki ze wstawką koronkową zrobioną na szydełku. Po co zasłaniać łuki nad oknami i zabierać światło? Chcę pokazać jeszcze abażur, który uszyłam ze starego, lnianego obrusu. I tak oto stara lampa dostała nowe życie. Lubię takie zmiany z małym nakładem pieniężnym, to bardzo cieszy. Pozdrawiam odwiedzających również tych z dalekiej Brazylii, którzy zaglądają na mojego bloga...miłego dnia :))Houk !
piątek, 24 sierpnia 2012
Trochę o ludzkim losie ...
Dziewczyny to jest historia Pani Marii, o której kiedyś pisałam. Pani Maria często przychodziła do mnie do pracy i opowiadała, opowiadała niesamowicie o wojnie, Powstaniu Warszawskim, głodzie wojny, o mężu, którego poznała i poślubiła na wojnie, o księdzu, który udzielał im ślubu. Moja babcia św.p też była na robotach w Niemczech, ale jej losy nie były tak dramatyczne. Materiał i historia Pani Marii ukazał się w prasie, dla mnie jest to historia dobra na książkę czy film. Materiał i wywiad przeprowadził Pan Roman Pakuła, pierwszy raz jak mi pokazał tą historię, miałam dosłownie ciarki na plecach. Poczytajcie, o takich ludziach warto mówić, krzyczeć, pamiętać...ja się cieszę, że osobiście znam Panią Marię ...
Cudzych chwalimy, swoich nie znamy -
Historia Marii Wojtkowiak ze Szprotawy
Szprotawianka Maria Wojtkowiak (91 l.) miała życie pełne tragicznych przeżyć, a wręcz sensacyjnych wspomnień, które są godne upamiętnienia i przeniesienia na karty papieru.
Maria była córką pułkownika Kirpinowa, wychowywana przez matkę mieszkała w Kijowie. Gdy wybuchła II wojna światowa, miała lat 16. W wieku lat 18 zostaje wywieziona na roboty przymusowe do Niemiec, na Bawarię w okolice Monachium. Najpierw trafiła do folwarku, gdzie pracowała u bauera, lecz tam nie mogła sobie poradzić z wykonywaniem pracy na roli. Będąc drobną dziewczyną, była za słaba i nieprzyzwyczajona do ciężkiej pracy. Arbeitsamt odsyła młodą Polkę do fabryki, gdzie produkowano skrzynie wojskowe dla Wehrmachtu i SS. W tej pracy Marii było lżej, lecz w dalszym ciągu cierpiała głód i poniewierkę. Tęskniła za matką pozostawioną na wschodzie.
Przychodzi rok 1943 i w tym też roku zostaje odesłana do miejscowości Schleching, powiat -Trauenstein, gdzie pracuje u kalekiej Niemki jako pomoc domowa. Niemka nienawidząca Polaków znęcała się nad Marią bijąc ją po całym ciele. Chciała się zemścić na Polce za wszystkie nieszczęścia, jakie ja spotkały w życiu. Maria nie mogąc znieść prześladowań i bicia udaje się do burmistrza i tam składa oficjalną skargę na Niemkę. Pokazuje liczne ślady bicia na całym ciele. Burmistrz kieruje ją do domu wypoczynkowego w tej samej miejscowości, gdzie znajduje się hotel i restauracja. Tam mając swoją izdebkę pracuje jako pomoc kuchenna, a czasami jako kelnerka. Po godzinach zmuszona jest usługiwać dwóm SS-mannom. Opiekuje się też dwoma służbowymi psami-owczarkami Niemców z SS, które karmiła. Psy te uratowały jej życie…
Była zima, Maria idąc drogą przez straszliwą zamieć zasłabła z głodu i mrozu, który przenikał ją do szpiku kości. Będąc w letnim ubraniu osłabła i nie doszłaby do siedzib ludzkich. Czuła jak usypia na drodze i pogrążą się w nicości. Zamarzała. Stał się jednak cud, psy SS-mannów jakby czując instynktownie zbliżającą się śmierć Marii, uciekły Niemcowi z zagrody i znalazły Marię na drodze. Uratowały ją tuląc się do niej i ogrzewając własnym ciałem. Gospodarz szukając psów znalazł też Marię na drodze i uratował jej życie zabierając do zagrody. Maria leżała kilka dni w gorączce, ale przeżyła. Widocznie było jej pisane przeżyć wojnę.
Przyszło lato 1944 roku. Maria idąc głodna przez wieś spotkała starego Niemca i prosiła o kawałek chleba. Była głodna. Dziadek obejrzał się trwożliwie dookoła czy nikt nie patrzy i zawołał Polkę do domu, tam nakarmił i dał na drogę duży kawał miodu, który wzmocnił osłabiona chorą Marię. Polka będąc młodą dziewczyną nie znała się na polityce, ale będąc w Niemczech na robotach wiedziała, kto to jest Adolf Hitler. Nie wiedziała jednak, że los ją zetknie z Kanclerzem Niemiec osobiście. Jest lato 1944. Maria pracuje dalej w Schleching jako kelnerka.
Był piękny słoneczny dzień. Maria będąc w holu restauracji zauważa konwój samochodów cywilnych i wojskowych. Wystraszony właściciel restauracji każe się Marii schować na zapleczu i nie wychodzić. Ona jednak całe zajście obserwowała z ukrycia. Z cywilnego mercedesa z chorągiewkami wysiadł roześmiany i zadowolony Adolf Hitler, który w otoczeniu generalicji i innych dostojników państwowych Trzeciej Rzeszy udał się na posiłek i wypoczynek w hotelu. Jednak grozy całej sytuacji jak wspomina Maria dodawała ochrona i obstawa Führera, ubrana w czarne mundury SS. Po zjedzonym posiłku i krótkim wypoczynku kawalkada samochodów odjechała w kierunku Monachium. Od Niemca Polka dowiedziała się, że restaurację odwiedził Adolf Hitler ze swoja świtą.
W 1945r zakończyła się II wojna światowa. Nastał kres upokorzeń, głodu i cierpienia Marii. Czas było wracać do domu. Na teren Bawarii wkroczyli Amerykanie. Wszystkich obcokrajowców zebrano w lagrze - obozie w miejscowości Unterwossen. Tam Amerykanie obficie karmili niewolników z Europy, aby postawić ich na nogi. Dostawali paczki z UNRY.W 1946 roku Maria przyjeżdża do Szprotawy. Stałą pracę znajduje jako kucharka w szkole. W chwili obecnej jest na emeryturze i dożyła 91 lat, jest wdową, ma syna. Dzisiaj będąc u kresu swego żywota ma straszliwe wspomnienia, czasy nędzy i głodu powracają w snach. Pani Maria widzi w nich swoją młodość spędzoną na niewolniczych robotach w Niemczech. Koszmary ,jak feniks z popiołów wracają nawet po tylu latach i dają znać o sobie. Chyba do końca życia Pani Maria o tych strasznych czasach nie zapomni.
Zebrał: Roman Pakuła
Kierownik Archiwum przy Muzeum Ziemi Szprotawskiej
Redakcja: Maciej Boryna
http://www.radiobory.dbv.pl/readarticle.php?article_id=216
Mazury - szaleństwo na niebie i trochę poezji
Jakiś czas temu pisałam, że byliśmy na Mazurach, z początkiem lipca tego roku. Mazury cudowna, spokojna kraina. Piękne, pagórkowate tereny, dużo zielonych drzew, pól, jezior. Raj dla wędkarzy i żeglarzy, to wiadomo. Zaprosiła nas Ania wraz ze swoją rodziną, Ania blogowa koleżanka oddalona o około blisko 800km, czyli 12 godzin jazdy autem. Zostaliśmy przyjęci ciepło i bardzo gościnnie w ich prywatnym zakątku nad jeziorem. Naprawdę jest co wspominać.
Dziś jeszcze chcę wrócić do mojego ostatniego posta, w którym się pakowałam, wyprowadzałam i wyjeżdżałam.Dziękuję też za uwagę i komentarze i dobre rady. No cóż wszyscy wiedzą, że życie jest pełne zarówno niespodzianek jak i rozczarowań. Więc zostaję ! I chyba się cieszę, nie można mieć jednak wszystkiego, bo albo w nowym miejscu masz pracę, a nie masz mieszkania, albo masz chatę, a nie masz pracy. Więc pomyślałam sobie, że najwidoczniej nie jest to mi jeszcze pisane i czy wogóle wyjadę, życie zresztą samo pisze scenariusze, myślę sobie, że zawsze można wyjechać, więc wyjazd odroczony na jakiś czas. I tak oto życie moje w uroczej, bezrobotnej Szprotawie wróciło do normy. Kończę czytać "Szerszy Kadr" Marty Kuszewskiej. Spodobał mi się tytuł więc kupiłam. Pierwsza część rewelacyjna, druga taka sobie, przekombinowana, nie wiadomo o co chodzi, a trzecia już mnie tak wkurza, ale zostało mi z jakieś 30 stron, więc obiecałam sobie, że dotrwam i zacznę czytać "W pętli" Evansa. Zdjęcia wyżej to z zachód słońca na Mazurach, tamtego dnia było istne szaleństwo na niebie. Nie pisałam Wam, niedawno byłam zaproszona gościnnie na Warsztaty poetyckie w moim mieście, szperałam wczoraj wieczorem w moim Archiwum i wrzucam tu kilka wierszy z dna mojej szuflady. Pozdrawiam wszystkich odwiedzających. Życzę Wszystkiego dobrego. Houk !
* * *
mężczyzna o zwinnych palcach i
bursztynowych oczach
jemu oddaję teraźniejszość
ciało rozbieram pod osłoną nocy
czasem dobrze że psują się
światła w mym domu zegary proszę
by były dla nas mniej okrutne
kiedy tyle rzeczy do zrobienia
powiedzenia i przemilczenia
jeszcze ten obiad wpychany na siłę
ostatnie spojrzenie klejenie szuflad
w których czai się strach
wspominając koncert Mazi grywał solówki
w oparach wczorajszych procentów
a najsmutniejszy powrót
on z twarzą na szybie zalicza sen
ja odurzona wdycham zapachy liczę
wiadomości pocałunki odciski palców na udach
* * *
od końca opowiadam historie
o rozstaniu z twarzą epileptyka
którego nie wiem
kocham bardziej czy nienawidzę
czy chce być jego słońcem
liczbą płonących jarzeniówek
on bardzo boi się światła
więc chce być ciemnością
niedzielne późne popołudnie
deszcz bębni o cienki dach
przystanku autobusowego
stojąc na palcach liczę krople
i ostatnie chwile do odjazdu
urywane wiadomości jak przez
brudną szybę już czuję pustkę
on dogania mnie swoimi metaforami
więc wracam do domu w deszczu
przemoczonych butach a tam tylko zapach
zapach tworzy moje wspomnienia
* * *
uchronię ją przed powrotem
jej miejsce jest zupełnie inne
od wszystkiego co jest moje
łącznie z architekturą marzeń
i kolorem ścian w pokoju
czego dotyka czym się łudzi co jada
czym nakarmić ją tym razem ?
wróć tylko tu wszystko ma sens
płatki róż ożywają w wannie
a blada wanilia tli się
intensywniej w mojej głowie
co tam rozbite jajka kolana
upadek na środku skrzyżowaniu ulic
pośród tłumu blisko supermarket
rozsypane płatki owsiane cukier i hiacynt
kiedy jesteś (byłaś) zatracam się zupełnie
Skóra
czuję że się obnaża
obnaża się moja skóra ciepła
psyt psyt
pulsuje wspomnienie
w rozpadającej się głowie
i skowyt
pustych dziesięciu butelek
wczoraj piliśmy Leszka
przez chwilę byłaś bezpieczna
jak w łonie matki
po obu stronach na starej kanapie
dwa bliźniacze serca
znów głęboki łyk
spokojny oddech i palce na piersi
one proszą
tak łatwo zgubić swój sens
czuję obnaża się skóra ciepła
psyt psyt
jutro znów nogi moje
za kromką chleba będą czuć pustkę
i język kołkiem stanie
w wieczornej modlitwie
psyt psyt skóra tłumi pragnienia
już nie chcę tak -
usta w tej plastikowej ramce
zdjęcia słowa i dieta cud
„ Wokół Ciebie ”
ten podły wzrok
nie jest moim wzrokiem ani twoim
ani górą do nie pokonania
ani wątpliwością że pożądasz
umysłu mojego zapach i włosy
zbyt wiele musiałoby się stać
zamienić nazwy ulic wraz z miejscem zamieszkania
różnicę wieku skrywanie się na wąskich schodach
przed miażdżącym spojrzeniem
pulsującym wokół mojego dekoltu
dłoniach o których myślę budząc się
w środku nocy ciepła
i tak wszystko wiemy już o sobie
ja nie nienawidzę ja pożądam
by nienawidzić pożądania
zrozum dla ciebie i wokół ciebie
„Nie wątpię”
daleki wschód w szklanym monitorze
zajęty po drugiej stronie planszy
stuk stuk w senną klawiaturę
sam twierdzi że nie zapomina
tylko cierpi na chroniczny
brak czasu i nie tylko
na grę w szachy banały i lody
serce jego też już zajęte
piszę krótkiego e-maila
wątpię ?- nie ! -stoję
spóźniona na dworcu zła
kiedyś były tam cyganki
piło się 13% cierpkie wino
było się bardziej beztroskim
pociągi i emaile nie pędziły
tym samym torem z prędkością
światła i liter kiedyś i tak tu dotrze
* * *
dzień kończę od słów
wciąż czekam na kolejną podróż
nostalgiczny sen muzyka w tle
spotykam wróżki mówię im
nie wierzę w numerologię znaczeń
siedem lat nieszczęścia
po połkniętym szkle
przelewa się we mnie
wciąż zasypiam na prawym boku
wciąż sama
sen przychodzi odchodzi jak ludzie
liczą perony i drobne w portfelu
kupują lody gazety wierzą
łapię wdech w usta
piasek w pantoflach
mp3 brak w uszach
przemija czas kolejnej podróży
od końca
nowe miejsce jest takie odległe
niedziela, 12 sierpnia 2012
W rozterce...
Od tygodni jestem w rozterce. Kiedyś pragnęłam stąd wyjechać, być jak najdalej od tego miejsca, od przeszłości, ale lata minęły, człowiek przetrwał, stworzyłam sobie swój świat. Fotografia, rękodzieło, wszystko ma swoje miejsce, swój czas, są też ludzie, których lubię. Ulice, którymi chodzę, do domu, do pracy, do sklepu, ale z roku na rok coraz gorzej. Przyjrzeć się to wszyscy wyjechali, wszyscy młodzi, znajomi, ogromne bezrobocie, a jeśli jest już praca to po znajomości. Anglia, Irlandia. Ja tkwiłam i pogodziłam się z tym, że już tu zostanę i myślałam, że zawsze tak będzie bynajmniej póki dzieci małe i nie wyrosną, a potem to i tak człowiek się nigdzie nie rusza, bo po co ? I zapuściłam korzenie, mocno. Ale od Nowego Roku krach w pracy i nie wygląda to najlepiej i już wiem, nasze kochane państwo dokręca śrubę, zabierają kolejne pieniądze. Oszczędności, oszczędności, oszczędności. Szykują się kolejne zwolnienia, kwestia czasu tylko, aby stało się to najgorsze. Przeżyłam tu prawie czterdzieści lat, w tym wieku powinno się mieć stabilizację, a czasy takie jak się okazuje nigdy nie można być pewnym niczego, więc i ja muszę wyjechać. Zostawić wszystko, zamknąć drzwi tak po prostu, delate. Ciężko mi z tym, naprawdę nie wiem co robić, bo tam w innym świecie nie wiem czy sobie poradzę, wątpliwości, rozterki, smutek i nadzieja, że jednak będzie dobrze i ogromny żal, że taki los. Fakt, mogłabym zostać, ale nie wróży to nic dobrego. Nie dawno na nowo urządzałam swój pokój, ale już nic nie robię, bo po co? Już złożyłam podanie o nową pracę i czekam na wiadomości, jest też wynajęty dom, w którym będziemy mieszkać. A tutaj miałam robić firany na szydełku z dodatkiem lnu. Na ścianach miały zawisnąć fotografie. Miałam kupić nowy stół i krzesła. A z lewej strony komoda i biurko miała być w shabby chic i tam miała powstać moja "pracownia", teraz włóczki, kordonki, farby leżą w kartonach, nawet nie biorę się za szydełko, nic mi się nie chce. Wciąż o tym myślę, chyba jestem ogromnym tchórzem, bo bardzo się boję i myślę jak to przeżyć wraz z dziećmi. Czym jest się starszym tym gorzej się przesiedlać z miejsca mojego dzieciństwa. A Wy co myślicie? Czy ktoś był w takiej sytuacji ?? Czasem myślę, żeby rzucić to wszystko w cholerę, miasto emerytów i rencistów, bez przyszłości, a z drugiej strony taki żal, że nasze państwo doprowadza do takich sytuacji, aby wszyscy stąd uciekli, aż się serce kraje, kiedyś miasto tętniło życie, a teraz ?? Szkoda słów ...
Dolna Dolina Kwisy ...
Lubię polską wieś latem, bardzo. I odkąd zaczęłam biegać z aparatem moim marzeniem było fotografować polskie wioski, domostwa, pola, ludzi ich proste życia, ludzi siedzących przed domami, pod sklepem w cieniu starych drzew, stare kościoły, dworki, pałacyki, stodółki, bawiące się dzieci, ogródki pełne kwiatów, stare jabłonie, pola kukurydzy i słoneczniki. Wieś w każdej części Polski, dokumentować, archiwizować zdjęcia dla potomności. Ale to bardzo trudne jest ponieważ na to potrzeba czasu, pieniędzy i ludzie jacyś tacy, zawsze jak gdzieś jestem to boję się, że ktoś zwróci mi uwagę, poszczuje też psami hehe. Powtarzam, ludzie mają alergię na aparat i tak już jest i chyba nic tego nie zmieni.Zawsze znajdzie się ktoś taki kto będzie przeciwko. Wczoraj wskoczyłam na rower, jakieś 20 km od mojego domu i skierowałam się w stronę Dolnej Doliny Kwisy, są tam takie klimatyczne wioski, które zawsze mi się podobały, a jak widzę kamieniste bruki i stare kasztanowce to jakoś tak w sercu coś drga i zaraz przypomina mi się moja ulica dzieciństwa i mój rodzinny dom. Kiedyś tutaj było tak pięknie. Nie wspomniałam jeszcze, że Kwisa to górska rzeka. Kiedyś w młodości jeździliśmy tam całą paczką rowerami przez lasy pod namioty. Jakby to było wczoraj tak pamiętam nasz obóz. W zeszłym roku wybrałam się też rowerem i ukryłam z książką w dziczy, a tam z krzaków wyłaniały się kłady, motory i już nie było tak fajnie jak dawniej.
Wszystko się zmienia. Lubicie czarno- białe zdjęcia? Obejrzyjcie zdjęcia, lato na wiosce jest piękne. Houk !
Subskrybuj:
Posty (Atom)