czwartek, 18 kwietnia 2013

"Motyle życie"...fragment

Witam ponownie. Dziękuję wszystkim za komentarze pod ostatnim postem. Tak prawdę mówiąc to powstrzymały mnie one od sprucia firany i tak jakoś powiem szczerze nie mam do niej serca teraz. Posłuchałam Waszych rad, firana wykrochmalona suszy się. Co dalej zobaczymy. Dziś chcę Wam opowiedzieć o zupełnie innych rzeczach szydełko zostawiając poza sobą. Kiedyś chciałam pisać, tak naprawdę, ale widocznie jakoś nigdy nie trafiłam na odpowiednie słowo. Oprócz wierszy, kilka opowiadań nie powstało nic wielkiego. Mój ojciec zawsze wspomina, że ja jak byłam mała to chowałam się w kąciku i coś tam zawsze pisałam, no ale kiedyś faktycznie było tak, że zapragnęłam pisać. Pod koniec lat 90 kupiłam używaną maszynę do pisania w komisie i zaczęłam kombinować. Nie wiem czemu, ale zawsze stukot maszyny do pisania nakręcał mnie. Powstało ponad 80 stron maszynopisu, potem urodziła się Jula i trauma, rozwód, który zabrał kilka lat z mojego życia, potem nie robiłam nic, nie byłam w stanie pisać. A potem zakochałam się w fotografii i większe pisanie szlak trafił powieść zeszła na plan dalszy. O czym chciałam wtedy napisać? To było jakieś 10 lat temu, a dziś pewnie napisałabym to inaczej, w każdym bądź razie widzę tam mnóstwo błędów stylistycznych, ale co tam, zawsze można powtórzyć, poprawić, zmienić coś i ulepszyć. Wtedy miało być o miłości oczywiście, samotności, a przede wszystkim o igraniu z własnym życiem. Proszę tylko nie oceniajcie mnie, jestem grafomanką !!!! JAKUB Wracał swoim Subaru Forester w wersji kombi okrężną drogą, do Rutki-Tartak gdzie mieszkał. Kupił tam stary młyn z 1926 roku, który został przebudowany na pomieszczenia mieszkalne. Młyn od dawna posiadał elektryczność i był położony w malowniczej otulinie Parku Krajobrazowego. Jakub czuł się tam dobrze. Oprócz tego, że latem i zimą mógł aktywnie spędzać czas pływając w jeziorze czy uprawiając narciarstwo biegowe, stworzył on swój własny świat, w którym poznawał rzeźbiąc i malując, czytał, słuchał muzyki. Smakował też poezję i kuchnie świata. Zbierał płyty i starocie z cyny ozdabiając nimi swój dom. Był też polarnikiem, wyruszał na swoje długie wyprawy. Miał za sobą kilka zimowań na Biegunie Północnym. Tak, i był samotnikiem. Tułaczem, niespokojnym duchem! Miał w sobie też bestię, która nie pozwalała mu zagrzać na długo nigdzie miejsca, wtedy wyruszał na swoje samotne wyprawy. Bywało, że bestia została uśpiona wtedy wracał do swojego młyna w otulinie i odpoczywał sącząc wieczorami wino, a w dzień malując. I czekał nabierając sił, aż bestia ponownie się w nim zbudzi. Jechał wolno, sypał gęsty śnieg, wycieraczki nie nadążały zgarniać. Chciał przyspieszyć, ale wolał nie ryzykować ponieważ warunki klimatyczne nie sprzyjały szybkiej jeździe. Po za tym był po kilku głębszych więc w ogóle nie powinien wsiadać za kierownicę. Wcale się tym nie przejął. Bolała go tylko głowa i czuł lekki niepokój. Chciał jak najprędzej się położyć i uciec w sen. Uchylił okno, poczuł siarczysty mróz na twarzy, zaczerpnął głęboko powietrza. Uuuuu! Mróz !-westchnął. W radiu "My imortal",za pięć dwunasta.... . Zamknął okno, ciemna kurtka spoczywała na siedzeniu obok. Jego niepokój wzrósł maksymalnie i zwolnił. Serce biło mu szybciej, podniosło mu się ciśnienie, ból w skroniach nasilił się. Takie tępe pulsowanie dookoła czaszki. Poczuł, że coś jest nie tak. Że za moment coś się wydarzy, coś co na zawsze już odmieni jego proste życie, bo wciąż wierzył we znaki, w sny i w przepowiednie, jak dzieciak. Śnieg nie przestawał padać, zatrzymał samochód na poboczu. Po obu stronach las. Tylko zdołał zdusić w sobie mdłości i zobaczył ją. Taką martwą. Z początku nie był pewien. Kobieta? Mężczyzna? Czyjeś ciało leżało w śniegu, kilka metrów od drogi. Rozejrzał się, dookoła ani żywej duszy. Cisza. Wycieraczki przestały pracować, a na szybie urosła nowa warstwa białego puchu. Szybko zaczął wyciągać ciało z głębokiej warstwy. Sprawdził puls. Był, więc jeszcze żyła. Organizm nie był do końca wychłodzony, jednego był pewien. Musiał działać szybko. Odgarnął mokre włosy z jej czoła. Kobieta. Sina, blada twarz, łagodne rysy. Nie miał czasu na oględziny, zaczął pośpiesznie ściągać z niej ubranie. Zauważył, że nie miała płaszcza, ani lewego buta. Był pewien, że niedługo leżała w śniegu, więc sprawca lub sprawcy nie mogli za daleko oddalić się od miejsca wypadku. Nie obchodziło go to za bardzo, chciał jak najszybciej przywrócić kobiecie krążenie nacierając jej ciało śniegiem, aby uniknąć wszelkich odmrożeń. Zauważył tatuaż. W takim intymnym miejscu, tuż pod pępkiem. Motyl, robiło wrażenie. Szybko zawinął kobietę w koc i wyciągnął telefon komórkowy. Poczuł się zupełnie trzeźwy. Zupełnie. Odruchowo spojrzał na zegarek. Dwudziesta czwarta pięćdziesiąt, miał niewiele czasu. Wystukał wybrany numer. Czekał. Dzień pierwszy Obudziła się z potwornym bólem głowy. Cała zdrętwiała szerzej otwierała oczy, myślała że śni. Ze spokojem przyglądała się ścianom w kolorze delikatnej mięty i jasnym zasłonom i pościeli. Patrzyła na ruch drzew, a za oknem prószył śnieg, pamiętała dokładnie. W prawym kącie rzeźba, w lewym stylowa lampa, piękna, wyglądała na ręczną robotę i fotel z wikliny. Na nim rzucona męska szara lniana koszula, zatrzymała na niej wzrok i w połowie otwarta książka. Żadnych kwiatów czy obrazów . Nie było też zegara, zupełnie jakby czas stanął w miejscu. I wtedy za szklanymi drzwiami dostrzegła jakiś ruch. Więc ktoś tam był. Obserwowała pokój z pozycji leżącej, oceniała sytuację. Próbowała sobie przypomnieć wydarzenia ostatnich dni. Dworzec i pociąg, później czyjś oddech, może muzykę i wino, twarz nachylającą się nad nią. Wreszcie ciemność i upadek w zimny śnieg, ale w głowie huczało i ciało łaknęło snu. Wsparta na łokciach opadła z powrotem na poduszkę. I ta pościel przyjemnie pachniała. I ruch drzew za oknem ustał. A może zwolnił? Usnęła. Pierwszego razu nie pamięta. Wykasowała to wspomnienie, tak jak kasuje się pełną skrzynkę wiadomości w telefonie. Drugi i trzeci raz był gorszy od pierwszego, a potem poszło już gładko, zamykała oczy i wchodziła w rolę jaką musiała grać. Z czasem to polubiła ... . I miała swoją ulubioną kawiarnię, gdzie można było spotkać przypadkowych mężczyzn. Wchodziło się do niej przez herbaciarnię, schodkami w dół. Wejście do niej umieszczone było po lewej stronie dworca, naprzeciw był parking i stacja CPN gdzie można było kupić papierosy, prezerwatywy i wódkę, wymienić też walutę. Kawiarnia była niewielka, przytulnie urządzona i oświetlona, na ścianie niewielki telewizor z telewizją Canal+. Kilka stolików z haftowanymi serwetkami świeczki z mosiądzu i ozdoby, a na ścianach stare obrazy, lampy naftowe i niespotykane końskie skórzane siodło wraz z uzdą. Dużo koszy z wikliny. W prawym kącie kawiarni stare kute łóżko, z fantastyczną kapą robioną ręcznie na szydełku w kolorze ecrui i kilka poduszek. Prawdziwe arcydzieło. Nad łóżkiem wisiało lustro. Przy wejściu mały skromny barek. Młody kelner polerował szklanki zerkając w stronę gości. Julia najbardziej lubiła domową atmosferę tam panującą, wówczas zamawiała kawę w białej, chińskiej filiżance, a czasem piwo z sokiem. Pozwalała też sobie na ciepły posiłek, zwłaszcza w zimowe chłodne wieczory. Była też zapraszana na kolacje w głąb miasta. Śniadań nie lubiła. I nie zawsze też wychodziła z mężczyznami, czasami wystarczała tylko rozmowa. I w tym wszystkim, zdarzały się kobiety, które szukały pociechy i bliskości, jakiejś więzi. Julia uważała, że nikt tak nie potrafi zrozumieć kobiety, jak druga kobieta. Po za tym kobiece ciało było dla niej odzwierciedleniem wszelkiego piękna. A kiedy nie mogła już tego znieść, upijała się w samotności, w swoim małym mieszkaniu. Kiedy przebudziła się na dobre, siedział na przeciwko niej, z wyprostowanymi nogami. Miała wrażenie, że te nogi zajmują połowę pokoju, były takie długie. Pił kawę. Poczuła jej zapach i zemdliło ją. Najpierw spojrzała na jego dłonie, były fascynujące. Chyba najbardziej lubiła męskie dłonie, lubiła też jak miały nad nią władzę, jak ją czule głaskały tak jak tkliwie głaszcze się małego kotka czy pieska. Po włosach, plecach i piersiach. Rzadko miała takie dobre chwile. Uniosła się, na moment ich oczy spotkały się. Obydwoje oceniali swoje siły, przeszedł ją dreszcz. Cios prosto w żołądek. -No nareszcie się przebudziłaś - powiedział chrapliwym głosem -Zaczynałem się już niepokoić. Znienawidziła go od pierwszego momentu. -Nie najlepiej wyglądasz. Dobrze się czujesz? Patrzył na nią. Odwróciła wzrok, a on przyglądał się jej cieniom pod oczami, spuchniętym powiekom i włosom. Później, ale to później, kiedy świadomie zaczęła wciągać go w tą grę, powiedział, że było mu jej żal, ale tylko przez moment, bo w zasadzie nie ufa kobietom. I ona dla niego pomimo tej opuchniętej twarzy była zjawiskiem. Nigdy nie widział tak interesującej twarzy. Tak, właśnie tak powiedział. Nie pięknej, tylko "interesującej twarzy", o delikatnych, kobiecych rysach. I te bezbronne oczy, powiedział. I leżąc tak w jego sypialni, czuła się bezbronna. Dziwne -ale okradziona z resztek godności. Już wtedy była jak w pułapce, tylko nie zdawała sobie z tego sprawy. Ten dom to była pułapka. Jednego była pewna, pragnął ją. Pragnął od momentu kiedy ją ujrzał, wbrew sobie. Dureń! I ta myśl przeraziła go. Przez moment miała wrażenie, że jego twarz wyraża zakłopotanie. Na tą myśl miała ochotę wzruszyć ramionami i nie mówić nic. A on siedział sztywno i czekał, aż ona powie cokolwiek, chociażby zwykły komentarz odnośnie pogody. Cokolwiek. Ale problem tkwił w tym, że ona nie mogła się zdobyć na zwykły komentarz, na głupie, zwykłe "hej!". Czy żądał wyjaśnień? Uparcie milczeli. W popłochu odwróciła twarz w kierunku okna. Patrząc na niego, zdała sobie sprawę, że już wie jak będzie wyglądał za kilkanaście lat, że będzie miał nieliczne zmarszczki wokół oczu. A bruzdy wokół ust zagłębią się, na skroniach już pokazał się pierwszy siwy włos. Miał ciemne włosy prawie czarne. Na policzku lekki zarost, nie miał ostrych rysów i mocno zarysowanej szczęki, jak u niektórych mężczyzn ,których spotykała. Raczej łagodną twarz, miękkie usta, dolna warga lekko wypukła i zielone oczy. Budził zaufanie. -Gdzie ja jestem? -pierwsza przerwała milczenie. -Spokojnie ...,miałaś wypadek -odpowiedział. -Wypadek ??-usłyszała swój szept i zamarła w krzywym grymasie i zrobiło jej się wstyd. -Nic nie mów. Musisz odpoczywać, chciałem się tylko upewnić, że już wszystko w porządku z tobą. Potem porozmawiamy, jeśli będziesz chciała. Zjesz coś? Musisz coś zjeść -dodał szybko. -Może potem ... . -Prześpij się jeszcze, ja zejdę na dół, jeśli będę potrzebny zawołaj po prostu ... . -Tak, oczywiście ...,a a a .... jak? -Jakub. -Julia -powiedziała cicho. -Słuchaj Jakubie...,czy my? no wiesz ...,o co chcę zapytać. -Co?- odpowiedział -Nie, nie tknąłem cię ...,nic z tego -spiorunowała go wzrokiem. Miała ochotę go zabić. -Chciałam wiedzieć, przepraszam, że pytam. -Masz prawo pytać, a tak w ogóle to pamiętasz coś? Poruszyła głową . Nie! Nie pamiętała, nie chciała pamiętać. Bo i po co? I on nie mógł się dowiedzieć kim naprawdę była i co robiła tamtej nocy. Nigdy! -Chciałem ci tylko powiedzieć, że zostałaś wyrzucona z auta i ja cię znalazłem to ledwo żyłaś -dodał -Pójdę już...,będę na dole jakbyś czegoś potrzebowała, prześpij się ,sen ci dobrze zrobi .Może wróci ci pamięć? -powiedział sarkastycznie i wyszedł zamykając za sobą drzwi. Nie opuszczało ją wrażenie, że go zna, ale to było tylko złudzenie, wstrętny żart. Sen. Chciała otworzyć oczy i obudzić się w swoim świecie. Wciąż tam tkwiła. Plama na ścianie. Przygotowywał posiłek, jajka, bekon, ciemne pieczywo, ona nie chętnie w tym uczestniczyła. Nie odczuwała głodu, patrzyła na niego jak krząta się wokół stołu w taki seksowny, drapieżny sposób. Rozstawia talerze, nalewa kawę, układa pieczywo, ser i pomidory. I serwetki nie pasujące do całej sytuacji. Brakowało jeszcze płonących świec! Była zła. Czy to miał być kulturalny posiłek zjedzony tylko we dwoje, w intymnym porozumieniu, bycia tylko razem i tylko? Więc patrzyła tępo w zamyśleniu. Czy był w stanie zrobić krzywdę bezbronnej kobiecie? Dlaczego zaczęła odbierać go jako sprawcę. Siebie jako ofiarę. Do czego on mógłby się posunąć? Błąd. Do czego ona była zdolna? I czy chciała się tam właśnie znaleźć? Był wściekły. Był zły, że nic nie je, ale nie pokazywał tego po sobie. Ona siedziała z opuszczonymi ramionami, jak zbity pies. Nie chciała, nie mogła, nie potrafiła. Nasuwały jej się kolejne skojarzenia. Jego dłonie przy jej twarzy. Jego dłonie przykrywają jej szczupłe palce, wodzi oczami po jej ciele. Jest blisko, bardzo blisko. Była żałosna. Miała nadzieję, że coś zdradzi, może chciała ujrzeć panikę, a może brak pewności siebie ,ale ani jedno ani drugie nie była w stanie wyrazić ta jego kamienna, przeklęta twarz. -Nie patrz tak na mnie! -powiedział głośno- Nie uprowadziłem cię i nie trzymam cię tu siłą! Droga wolna! -Źle się z tym czuję. -A powinnaś się źle czuć? Okay! Okay! -podniósł ręce w geście rezygnacji - Nie moja sprawa! Nie chcesz, nie mówisz. Jutro odwiozę cię do Suwałk, z stamtąd dostaniesz się wszędzie gdzie tylko będziesz chciała. Teraz nie radzę, robi się ciemno, a do następnej wioski kilka kilometrów, pociągów tu nie ma, autobusów o tej porze też nie. -Dobrze. -Módlmy się tylko, żeby śnieg nie zasypał dróg, bo wciąż sypie. -Żartujesz? -Nie, tutaj to się zdarza... . -O boże -westchnęła -i skurczyła się w sobie jeszcze bardziej. -Czym się zajmujesz? - spytała. -Z wykształcenia - malarz, a z zamiłowania polarnik. -Artysta w ekstremalnych warunkach? -Coś koło tego. Mam tutaj swoją pracownię, jeśli nie jestem na stacji badawczej to maluję. A ty czym się zajmujesz? -Z wykształcenia jestem ... tłumaczem ... języka rosyjskiego... . -A z zamiłowania? Pracujesz? -nie odpowiedziała. Co miała mu powiedzieć? Była nikim. Była niczym ze swoją nieudolnością, ze swoją zwichniętą miłością, ze swoim nędznym motylim życiem. Nie potrafiła nikogo zatrzymać przy sobie. A może nikt nie potrafił jej zatrzymać? Z całą prędkością rozpędzony pociąg nad przepaścią . Ona taka była .... Dzień trzeci I drogi faktycznie były nie przejezdne, a ona czekała, aż przyjdzie odwilż. Żeby przestało chociaż padać, myślała . Odzyskała swoje ubranie. Wczoraj stojąc pośrodku tej przepięknej kuchni, na boso. W jego kremowej koszuli, z którą już się oswoiła, miała ochotę śmiać się i płakać głośno. Chciała zrobić cokolwiek. Zranić go na przykład. Rozbić z premedytacją szklany wazon, wybiec na zewnątrz! Uderzyć go w twarz! Motała się, nikt nie wiedział jak bardzo. I było jej z tym źle. No jak? Pytała siebie, jak mogłabym uderzyć tą piękną twarz? Bała się .Bała się reakcji na jego bliskość ,w sposobie w jaki krzyżował ramiona było coś takiego, co budziło w niej uczucia, o które dawno przestała się podejrzewać. W jej oczach wyglądał jak ktoś zagubiony. Czemu chciała go tulić? A on był niedostępny. Mijali się, samotne dmuchawce na wietrze. W tym domu posiłki jadali jedynie wspólne. W radiu komunikaty, zamiecie i zaspy. W kąpieli, sińce na przegubach rąk zbladły -zauważyła. I na prawym policzku również znak wielkości mandarynki, rozcięta dolna warga. Wcześniej nie patrzyła w lusterko, nie chciała w nie patrzeć. Jej ciało już nie było jej, ta obca kobieta, która patrzyła na nią. Z jej ust wyzierała samotność. Schudła, twarz dziwnie wyostrzyła się, był w niej dramatyzm przeniesiony jak z "Szamanki" i ta bladość mogła porazić każdego. Ale ciało miała ładne. Szczupłe ramiona, mocno zarysowany obojczyk, delikatny i kruchy kark. Uwielbiała jak jest całowany i pieszczony, lubiła czuć na nim szept gorący oddech, wilgoć i szorstkość języka. Przymykała wtedy oczy i wstrzymywała oddech prężąc ciało na kilka długich minut, czuła wtedy jak ciepło rozchodzi się wzdłuż kręgosłupa i krąży w niej. Miała okrągłe, niewielkie piersi, szerokie biodra. Była wąska w talii. Kilka pieprzyków na brzuchu, piersiach ,jeden na szyi, w tym mocno pulsującym, ciepłym miejscu. I tatuaż. Miała piękne stopy, paznokcie pomalowane w kolorze mocnej wiśni. Zawsze malowała paznokcie u stóp, zimą też. Nigdy nie korzystała z solarium. Wieczorem usłyszała go w salonie, dobiegła ją muzyka : Sting "Send Your Love", stanęła cicho w drzwiach i oparła się o futrynę. Przeszkadzam ?-usłyszała swój lekko zachrypnięty głos. -Nie. Spojrzał na nią, tak inaczej i dłużej niż zwykle. Z głośników: "Inside" kolejny kawałek ..., przeważnie już po chwili odwracał wzrok, ale tym razem było to coś innego, głębszego .Chyba zaczynali akceptować siebie. Jakaś niewidzialna więź zataczała swój krąg wokół nich. Gra zaczęła się toczyć ... . -Napijesz się odrobiny wina? -spytał. I poczuła, że lód zaczął całkowicie pękać.... . -Usiądź -wskazał jej na fotel i usiadł naprzeciwko niej, na moment zapadła cisza i "Dead Mans Rope". -Miałaś dużo szczęścia. -Szczęścia? -Tak, dużo szczęścia ..., pamiętasz coś lub kogoś? -Nie - zaprzeczyła -Nie, nie pamiętam nic, zupełnie nic. -Naprawdę nic? Dziwne, że nic nie pamiętasz. Skąd jesteś w ogóle? -Z Wrocławia -odparła cicho. -Kobieto! -wykrzyknął- To taki szmat drogi, a ty nie wiesz skąd się tu wzięłaś?! A samochód? Pamiętasz? -Jaki samochód? -Nie udawaj wariatki, musisz coś pamiętać! -podniósł głos. -Powtarzam ci -powiedziała twardo -Nie pamiętam nic, chciałabym ....,chciałabym pamiętać -dodała. Chciałabym wrócić do domu. -Wrócisz. Nie przejmuj się. Był rozczarowany, że nic nie mówiła. Pytał i pytał, a ona nie mogła znieść tych jego pytań, tego krążenia wokół, by powrócić znów do początku, niczym jak na zeznaniach w miejscowym komisariacie, w kółko wciąż powtarzające się pytania. Bała się tych pytań. -I tak miałaś dużo szczęścia..., tamtej nocy. Bałem się, że pomyślisz sobie, że może ja mam coś z tym wspólnego, na szczęście nie mam. No nie patrz tak! Nie wierzysz mi? Wierzyła. W każde wypowiedziane słowo. W każdy gest. W każdy ruch jego warg i mimowolny dotyk języka, którym zwilżał swoje usta od czasu do czasu patrząc jej w oczy. Wierzyła i obserwowała go spod na wpół przymkniętych powiek. Czuła ciepło jego kolan, siedział na przeciw. Z głośników " This war ".Wino miało cierpki smak. Pamiętała wszystko. I Kie Rio typu kombi rocznik 2002 koloru czarnego, którą wynajęli w Warszawie i mężczyznę, długą drogę, szarpaninę. Wreszcie upadek w zimny, bezbarwny śnieg. Kłamała. Czy wiedział o tym? Prawda była taka : Nie pamiętała jego. Opowiadał on :Wracałem ze spotkania z kolegą, zasiedzieliśmy się trochę, nawet wypiliśmy ... taki tam męski wieczór, nic szczególnego. Ale wracałem okrężną drogą, nie bałem się jechać po kielichu. Jechałem powoli było już późno, zrobiło mi się dziwnie i zjechałem na pobocze, chciałem trochę ochłonąć, może zapalić papierosa. Pamiętam padał śnieg i mróz trzymał tamtej nocy. Wtenczas właśnie cię zobaczyłem.... .Cholera! W jednej chwili wytrzeźwiałem! Leżałaś na poboczu, prawie pod samym lasem, częściowo przysypana. Tak. Tak. Twarz miałaś w śniegu i leżałaś na prawym boku, nogi rozrzucone bezwiednie... . Wyglądałaś jak martwa. Martwa! -spojrzała na niego -Martwa! Byłam martwa, jestem martwa. Moje ciało jest martwe, moje wnętrze. Nie potrafię już kochać!- słuchała dalej- Chciała, aby oprawca ją zatłukł, aby porzucił ją w tym śniegu, chciała. Bardzo. Myślałem, że nie żyjesz, sprawdziłem puls, w takich warunkach dochodzi bardzo szybko do wychłodzenia organizmu. Szanse na przeżycie maleją z każdą chwilą, jeśli pomoc nie nadejdzie w miarę szybko. Byłaś bardzo wychłodzona, ale dzięki Bogu oddychałaś, nie chciałem mieć na karku policji, a do gwałtu chyba nie doszło..., cudem nie masz też żadnych odmrożeń. -Do gwałtu?- powiedziała tak cicho, że ledwo mógł ją usłyszeć. -Musiałem się tobą zająć, nie mogłem cię tak zostawić. Widział cię też lekarz i resztę znasz ... . -Więc uważałeś mnie za ofiarę - myślała w duchu nie przestając patrzeć na jego dłonie jakby w nich szukała odpowiedzi - Byłeś pewien, że napastnik kimkolwiek był, wyrzucił mnie z samochodu. Pewnie został spłoszony, a może to pijany wielbiciel upił cię po czym chciał cię wykorzystać, ale wytrzeźwiał w jednej chwili, kiedy zaczęłaś się bronić i wściekły pozbył się ciebie. Rozważał, kombinował, analizował, Julia milczała. Jej oczy kłamały. Nie wiedział, że nie chciała się bronić. Że całą sytuację sama sprowokowała. Chciała być tą ofiarą. "I tak miałaś dużo szczęścia", bębniło jej w uszach. Mia-łaś..., du-żo...,szczę-ścia...,dużo...,szczę-ścia ...,szczę-ścia ..., ścia .., aaaa ...a! Jak miała mu powiedzieć prawdę o sobie? Uratował jej życie, a ona nie potrafiła mu być wdzięczna. -Pozostań jeszcze kilka dni, odpoczniesz zanim odwilż...., Julio. Uśmiechnęła się blado i pierwszy raz usłyszała swoje imię w jego ustach. Julio, Julio to było tyle. C.D.N To zdjęcia z mojej ostatniej szwędaczki po lesie. W końcu po długim, zimowym śnie zaczęłam żyć. Pozdrawiam wszystkich, miłej lektury. Houk! Aneta

wtorek, 16 kwietnia 2013

Prośba...

Witajcie. Dziś mam do Was prośbę. Niedawno właśnie skończyłam robić firanę na szydełku do mojej kuchni i powiesiłam ją bez krochmalenia (nie jest też zakończona), bo zastanawiam się czy jej częściowo nie spruć i nie przerobić inaczej np. spruć taśmę, która jest dookoła firany. A Wy co uważacie ?? Powinnam ją spruć ?? Jest bardzo ciężka i ściąga się i dół układa się nie tak jak sobie wyobrażałam,a właściwie to sama nie wiem co mam z nią zrobić...Pomóżcie !!! Spruć ją czy zostawić tak jak jest, bo może komuś innemu podoba się taka. Dziś krótko, bo rano muszę wcześnie spać. Tu zapowiedź mojego kolejnego posta, gdzie wybrałam się szczęśliwie na poszukiwanie wiosny... Trzymajcie się ciepło. Życzę ciepłych dni i dużo, dużo rozkwitającej zieleni wokół Was. Houk! Aneta

piątek, 5 kwietnia 2013

Wczoraj i dziś ...

Do napisania tego postu natchnęła mnie stara rycina panoramy mojego miasta, a właściwie mojej ulicy z 1925 roku, na której mieszkam, gdzie są moje szkoły, uliczki, wspomnienia z dzieciństwa wciąż żyją swoim życiem we mnie. Zdjęcie, a właściwie obraz-rysunek zostały zrobione z wieży Kościoła Ewangelickiego, z którego obecnie pozostały tylko ruiny. W tym obrazku najbardziej przykuły uwagę i wzruszyły drzewa, które oplatają dom. W dzieciństwie pamiętam właśnie, że tutaj rosło też trochę drzew. Kasztanowce, które otulały Kościół i wokół mojego domu akacje, gałęzie ich dotykały domu, wiosną pachniało kwieciem, było tak normalnie. Pamiętam, ze z okna swojego pokoju leżąc na łóżku mogłam obserwować na niebie szumiące wysokie topole i ptaki, które tam się skrywały. Dziś też już ich nie ma, zostały doszczętnie wycięte. W zamian mamy betony i rzekę samochodów płynącą przez ulicę, dziennie setkę parkujących kierowców, którzy niemal bezczelnie wjeżdżają tuż pod same mury Kościoła. I chyba z tym najbardziej nie mogę się pogodzić, tak mnie to wkurza ! Smutne... Już kilkakrotnie wspominałam Wam, że mieszkam w dość ciekawym i tajemniczym miejscu, ale nigdy nie opowiadałam Wam szczegółów. To miejsce to nie tylko miejsce mojego dzieciństwa, gdzie każdego dnia biegałam pod sznurami z praniem, bawiąc się w wąskich uliczkach, tłukąc kolana na kocich łbach. To też historia, przeszłość i przyszłość, czas, ludzie, sąsiedzi, którzy częściowo się zmienili, przyjaciele z dzieciństwa, którzy wyjechali lub zaczęli życie gdzie indziej, a przede wszystkim to starzy ludzie, świadkowie zdarzeń, którzy tu byli i odeszli. Moja św. p babcia przyszła tu mieszkać w 1953 roku, wychowała dwoje synów i dwoje wnuków, w tym mnie.Że mieszkam w najstarszym budynku w moim mieście nie pamiętam czy dowiedziałam się na lekcjach historii czy od mojej babci. Kiedyś nie było dostępu do tych wszystkich informacji. Ktoś coś powiedział, ktoś coś dodał i tworzyły się legendy. Dziś mamy tutaj Muzeum, ludzi, którzy badają, wydają książki, wiernie im kibicuję. Dużo informacji dziś można znaleźć w sieci, w każdym bądź razie historią mojego miejsca interesuję się od dawna. Pamiętam, że w dzieciństwie kopaliśmy szukając fragmentów talerzy, monet, kiedyś rosły tam kamieniczki jedna na drugiej niczym grzyby w lesie, które zostały podczas wojny zniszczone, niektóre rozebrane, w takich też bawiliśmy się urządzając sobie kluby. Poza tym cała moja ulica to jedno wielkie cmentarzysko. Kiedyś przy budowie boiska szkolnego sąsiad znalazł urnę z prochami ludzkimi, kiedyś tutaj był cmentarz. Mój dom powstał w 1589 roku, dawniej był to budynek przyklasztorny, w którym mieszkały zakonnice, w moim domu także mieszkali ludzie służący Kościołowi. Szperając w sieci ostatnio natknęłam się na informację na niemieckich stronach z pocztówkami z tamtego okresu, że była tutaj Miejska Szkoła Katolicka. Moja babcia opowiadała mi, że jak się tutaj wprowadzała, to była tu szkoła. Na przeciwko mojego domu był Zakon Magdalenek. Siostry Magdalenki pojawiły się tutaj już w XIII w.zajmowały się opieką nad biednymi lub prowadziły szkoły dla dziewcząt. Tak wyglądało kiedyś, po prawej stronie Zakon, teraz jest tu Szkoła, dawniej też były Sądy. Widok z góry na ulicę ... Mój dom od głównego wejścia i od drugiej strony... Zawsze mówiłam, że mieszkam pośród czterech wież, dwóch ratuszowych, z czym jedna jest krzywa, ostatnio jest dość głośno, że jednej z wież grozi zawalenie. Stara fotografia naszego Ratusza. Taki mam widok z okna kuchennego, fajnie wygląda w nocy, kiedy wieże są oświetlone... Kolejną wieżą jest wieża Kościoła W.N.M.P, mój widok od pokoi i wieża Kościoła Ewangelickiego, a właściwie ruin, które straszą tuż za domem. W lutym 2009 roku odnaleziono w naszym Kościele pochówki Sióstr Magdalenek sprzed kilkuset lat. Pierwsza z nich spoczęła w krypcie w roku 1699, ostatnia u progu XIX wieku. Najmłodsza miała 39 lat, najstarsza ponad 80, zwłoki uległy mumifikacji. Na każdej z trumien znajdowały się inskrypcje zawierające miana patronów, imię zakonne oraz cywilne. Trumny wyglądają niemal identycznie, jednak są dziełem wielu artystów, noszą ślady otwierania, a na progu krypty znaleziono rosyjski pocisk. Ktoś przekonał się, że nie ma tu kosztowności i oszczędził kryptę. Od dziecka pamiętam legendę o "jakiejś księżniczce", która jest ukryta w naszym Kościele. Jest to Sarkofag ze szczątkami Św. Faustyny, która umarła śmiercią męczeńską w 304 roku w Rzymie. Badania w 2005 roku pozwoliły na ustalenie tożsamości owej Świętej i ustalono, że Sarkofag trafił tutaj wprost z Rzymu w 1765 roku na prośbę przeoryszy tutejszego Klasztoru. W rzeczywistości w szklanej trumnie znajduje się naturalnych rozmiarów sztuczna figura ludzka z drewnianym pudełkiem zwierającym kość prawego przedramienia beatyfikowanej. Szczątki zapomnianej Św. Faustyny rozwożono po różnych kościołach. Nie jest wystawiana na pokaz i mało kto ją widział. Ja osobiście widziałam ją raz w dzieciństwie przez przypadek i nie uwagę Kościelnego ponieważ bawiąc się przy bocznych drzwiach Kaplicy zobaczyliśmy, że jest otwarta. Tam też znajdowała się szklana trumna, którą odkryliśmy. Pamiętam kolor sukni, w którą była ubrana i ozdoby na niej.Była cała w fiolecie i chyba w dłoniach trzymała wianek. Odkąd pamiętam krąży legenda o podziemnych korytarzach, tunelach i labiryntach, które są pod miastem. Podobno łączą one mój dom, z Klasztorem, Kościołami, Ratuszem, basztą, bramą i innymi budynkami miasta. Gdzieś wyczytałam, że Siostry miały tunel, którym wychodziły poza mury obronne miasta. Podziemia są częściowo zalane i zasypane. Na mojej ulicy są też ruiny Kościoła Ewangelickiego. Powstał on częściowo na Zamku, potem Kościół uległ rozgrabieniu i zdewastowaniu i dziś straszy w sercu miasta. W dzieciństwie bawiliśmy się na schodach tego Kościoła, wdrapując się też na ruiny. Kiedyś babcia opowiadała mi, że pamiętała jeszcze msze św., które się tam odbywały. W swojej świetności wyglądał tak. Dziś są to już szczątki. Ciekawostką jest zegar słoneczny, który jest na budynku naprzeciw Kościoła. Kiedyś była tam pierwsza Szkoła Gimnazjum. I ja też tam uczęszczałam do Szkoły w latach 90. Współcześnie wygląda to tak. Przepraszam za jakoś zdjęć, jest to zbieranina fotografii, które zrobiłam w różnych okresach z mojego prywatnego archiwum, ale obiecuję, ze jak tylko wyjdzie słońce pokażę więcej. Moja ulica to szczególne i klimatyczne miejsce. Parę lat temu zerwali bruk i nałożyli nową kostkę, długo nie mogłam się z tym pogodzić. Bruki nadawały klimat temu miejscu i odkąd pamiętam to mówiono, że nie wolno ich ruszać, bo to zabytek i z tym przekonaniem rosłam i utwierdzałam się w tym. Zostały tylko zdjęcia. Tuż po procesji, zdjęcie zrobione w roku 2007 Ciekawostką też jest najstarsza tablica na Dolnym Śląsku, znajdująca się przy bocznym wejściu Kościoła... Moje miasto jest pełne zabytków, chodż zaniedbanych przez człowieka. Kiedyś za czasów Niemca wyglądało niczym raj Wenecki połączone dwoma rzekami Bóbr i Szprotką, które się z sobą łączą, a samych mostów, mostków i kładek było w centrum miasta ponad 20. Dziś naliczyłam około 15. Miasto też było nękane licznymi powodziami. Dziś oglądając stare fotografie to nie mogę się nadziwić jak tu było kiedyś pięknie. Niestety wciąż rozważam decyzję wyjazdu stąd z powodu wciąż narastającego ogromu bezrobocia i braku pracy, marazmu jakie otacza miasto. Post ten dedykuję przyjaciółce z dzieciństwa, która różnymi kolejami losu przeprowadziła się stąd, ale wciąż wraca. Wiem, że tęskni...