niedziela, 12 sierpnia 2012
W rozterce...
Od tygodni jestem w rozterce. Kiedyś pragnęłam stąd wyjechać, być jak najdalej od tego miejsca, od przeszłości, ale lata minęły, człowiek przetrwał, stworzyłam sobie swój świat. Fotografia, rękodzieło, wszystko ma swoje miejsce, swój czas, są też ludzie, których lubię. Ulice, którymi chodzę, do domu, do pracy, do sklepu, ale z roku na rok coraz gorzej. Przyjrzeć się to wszyscy wyjechali, wszyscy młodzi, znajomi, ogromne bezrobocie, a jeśli jest już praca to po znajomości. Anglia, Irlandia. Ja tkwiłam i pogodziłam się z tym, że już tu zostanę i myślałam, że zawsze tak będzie bynajmniej póki dzieci małe i nie wyrosną, a potem to i tak człowiek się nigdzie nie rusza, bo po co ? I zapuściłam korzenie, mocno. Ale od Nowego Roku krach w pracy i nie wygląda to najlepiej i już wiem, nasze kochane państwo dokręca śrubę, zabierają kolejne pieniądze. Oszczędności, oszczędności, oszczędności. Szykują się kolejne zwolnienia, kwestia czasu tylko, aby stało się to najgorsze. Przeżyłam tu prawie czterdzieści lat, w tym wieku powinno się mieć stabilizację, a czasy takie jak się okazuje nigdy nie można być pewnym niczego, więc i ja muszę wyjechać. Zostawić wszystko, zamknąć drzwi tak po prostu, delate. Ciężko mi z tym, naprawdę nie wiem co robić, bo tam w innym świecie nie wiem czy sobie poradzę, wątpliwości, rozterki, smutek i nadzieja, że jednak będzie dobrze i ogromny żal, że taki los. Fakt, mogłabym zostać, ale nie wróży to nic dobrego. Nie dawno na nowo urządzałam swój pokój, ale już nic nie robię, bo po co? Już złożyłam podanie o nową pracę i czekam na wiadomości, jest też wynajęty dom, w którym będziemy mieszkać. A tutaj miałam robić firany na szydełku z dodatkiem lnu. Na ścianach miały zawisnąć fotografie. Miałam kupić nowy stół i krzesła. A z lewej strony komoda i biurko miała być w shabby chic i tam miała powstać moja "pracownia", teraz włóczki, kordonki, farby leżą w kartonach, nawet nie biorę się za szydełko, nic mi się nie chce. Wciąż o tym myślę, chyba jestem ogromnym tchórzem, bo bardzo się boję i myślę jak to przeżyć wraz z dziećmi. Czym jest się starszym tym gorzej się przesiedlać z miejsca mojego dzieciństwa. A Wy co myślicie? Czy ktoś był w takiej sytuacji ?? Czasem myślę, żeby rzucić to wszystko w cholerę, miasto emerytów i rencistów, bez przyszłości, a z drugiej strony taki żal, że nasze państwo doprowadza do takich sytuacji, aby wszyscy stąd uciekli, aż się serce kraje, kiedyś miasto tętniło życie, a teraz ?? Szkoda słów ...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Nie dziwię się Twoim rozterkom. Gdyby nie męża praca też nie mieszkałabym tutaj. A tak tkwię bez sensu. Masz ciężką decyzję do podjęcia, ale jest takie przysłowie, jak Pan Bóg zamyka drzwi to otwiera okno, więc próbuj. Każdy koniec jest początkiem czegoś nowego. Wiem że tak to fajnie brzmi ale ponoć tak to działa. Cokolwiek zrobisz będziemy z Tobą.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMy mieliśmy wyjechać po studiach, ale przyszła niespodziewanie choroba, zostaliśmy, było kilka lat bardzo trudnych i chudych, a potem jakoś się zaczęło układać, i zapuściłam mocno korzenie, ale nie wiem czy na zawsze...
OdpowiedzUsuńNic nie jest nam dane raz na zawsze, cholera, bolesna prawda.
OdpowiedzUsuńNiedawno kupiliśmy mieszkanie i kredyt na głowę spadł. I cały czas towarzyszy mi myśl jak mało potrzeba, żeby się wszystko rozpadło. I chciałabym urządzić przytulne wnętrze, powiesić zdjęcia na ścianach.... ale ciągle zastanawiam się, czy warto? Głupie myślenie w sumie.
Trzymam kciuki za Twoje "otwarte okno " jak ładńie napisała AnkaSkakanka.
Rozumiem Cię... ale ja wyjechałam, własnie dlatego wyjechałam, żeby spokojnie żyć...
OdpowiedzUsuńWitaj!
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci powodzenia i naprawdę Cię rozumiem. Ja miejsce zamieszkania zmieniałam 6 razy i nie mówię tu o jednym mieście, ale kilku. Zawsze jednak to była Polska. Oczywiście powodem była praca - mieszkamy tam gdzie Mąż pracuje, choć też przez jakiś czas był w Anglii. Od 5-ciu lat osiedliliśmy się na Mazowszu, kupiliśmy mieszkanie i też spadł nam ogromny kredyt na głowę. Nie pracuję, bo nasze kochane państwo nie zapewniło moim dziewczynkom miejsca w przedszkolu. Musiałam się pożegnać na prawie 10 lat z pracą i nie pracuję dotychczas. Mając prawie 40 lat kto mnie przyjmie do pracy? Też jestem załamana całą tą sytuacja i życiem z dnia na dzień. Cieszę się jednak, że wszyscy jesteśmy zdrowi.
Każdy ma swojego mola, niestety takie życie. Bierz szydełko w dłonie i działaj. Mi to choć częściowo przynosi ulgę. Trzymam kciuki o pozdrawiam ciepło
Monika
ps/ powiem tylko, że przeprowadzki w nowe miejsca nie są takie straszne :-)
...zapomniałam napisać, że masz wspaniały pokój dzienny. Okna cudowne!!! Ściskam!
OdpowiedzUsuńFakt... ostatnimi czasy żyje się coraz trudniej.
OdpowiedzUsuńJa też utkwiłam z małej miejscowości. Czasem nachodzi mnie taka chwila,że myślę - rzucę pracę, wyprowadzę się gdzieś daleko, ale zaraz potem pojawia się strach i siedzę na miejscu...
Zazdroszczę ludziom którzy żyją na zasadzie "raz się żyje".
Pozdrawiam serdecznie - trzymaj się dzielnie!
Jak ciężko coś doradzić bo z jednej strony nie chce się opuszczać miejsca gdzie jest dom a z drugiej strony może jest to szansa na coś nowego i może dużo lepszego. Co to się dzieje w naszym kraju,że ludzie muszą tak wybierać???
OdpowiedzUsuń