wtorek, 31 stycznia 2012

Zazdroska robiona na szydełku ...







Na początku chciałam podziękować wszystkim za podzielenie się ze mną swoimi przemyśleniami w poprzednim poście. Czasami dobrze jest spojrzeć na coś z innej strony, oczami innych ludzi bez owijania w bawełnę. Dziękuję też za to, że nikt tutaj
mnie nie oceniał, ani nie potępiał. Myślę, że każdy z nas ma swój krzyżyk, z którym musimy sobie poradzić. Ja teraz patrząc na to wszystko teraz cieszę się, że byłam przy babci, ponieważ to ona dała mi miłość i uczyła życia. Trudno mi myśleć jak mogłoby być inaczej. Jednak trzeba doceniać to co się ma, bo zawsze może być gorzej przecież. Jeszcze raz dziękuję za wsparcie, to dla mnie bardzo ważne.
Już trochę lepiej się czuję, opuchlizna z nogi zeszła, ach kolejny raz nabawiłam się zapalenia żył. Dodam, ze bardzo bolesne ...Co powstaje ...kolejna zazdrostka do kuchni, bo tamta mi się już znudziła, bo właściwie to od zazdrostki wszystko się zaczęło, ta moja miłość do szydełka. Zazdrostka będzie łączona z dwóch lub trzech takich taśm jak na zdjęciu, jeszcze zobaczę bo sama do końca nie wiem. I może przyjdzie mi coś innego do głowy. Zabrałam się też za swoją starą niciarkę, na razie jestem na etapie oczyszczania jej. Zastanawiam się jeszcze czy zrobić ją w schaby chic czy zostawić taką. Mnie się taka podoba brązowawa.
A jak znosicie mrozy ... Pozdrawiam odwiedzających i nowych gości. Cieszę się, ze ktoś to czyta. houk

piątek, 27 stycznia 2012

"Może kiedyś ...."























M O Ż E K I E D Y Ś

Przez moment chciało jej się spać, zasunęła bambusowe rolety i rozsunęła dwuosobowe łóżko. Wyrzuciła z niego kolorową pościel. Dwuosobowe, ale tylko z nazwy, bo od dawno sypiała w nim sama, nie licząc porozrzucanych papierków po cukierkach czekoladowych, opakowaniach po chipsach, pilota, okularów i książek. Już od dawna po nocach wyła do księżyca sama. No, ale może kiedyś się w końcu uda … coś zmienić. Coś!
Opadła na pościel, patrząc w sufit zaczęła bawić się końcówkami włosów.
Przecież nie śpię sama- mruknęła sama do siebie- Śpię z telefonem komórkowym pod poduszką .
Od kiedy stałaś się taka ironiczna ? Telefon, ile to razy ściskała go z bezsilności pomiędzy swoimi udami? Ciskała nim o podłogę, przydeptując z całej siły obcasem, a potem biegła kupić drugi, droższy.
Bo ona już tak nie może dłużej…latka lecą .
Rzuciła pustym opakowaniem po bombonierce w kąt i przewróciła się na drugi bok.
W ust wyciekła jej czekoladowa strużka śliny. Otarła ją ręką . Kiedyś zapytała się go czy może liczyć na pierścionek zaręczynowy, niby tak w żartach. Zaśmiał się tylko swoim chrapliwym głosem. Wtedy tak naprawdę zrozumiała co ten śmiech może oznaczać. „Może kiedyś…”. Ale ona nie potrzebowała więcej banałów. Chciała konkretnych rozwiązań i życiowych decyzji.
Przecież jej samotność jest straszna. Nie rozumiał tego ?
Chciała z nim zamieszkać. Odprowadzać go wzrokiem do drzwi kiedy będzie wychodził codziennie do pracy, a potem rzucać się pędem do drugiego pokoju, żeby jeszcze przez moment pomachać mu przez szybę w oknie. A on z wdzięczności popatrzy na nią czule. Tak. Chciała takich szczegółów, drobiazgów, na których składałoby się ich wspólne życie. A on na wszystko zawsze miał czas…. I przez moment pomyślała, że jest po prostu wygodny. Że tak jest mu dobrze. Za dobrze ! Przygryzła wargę, usiadła na łóżku, spojrzała z niechęcią na telefon.
Czy lubi pani długie rozmowy telefoniczne?- Zwrócił się do niej patrząc jej prosto w oczy. Siedział naprzeciwko niej w przedziale i wpatrywał się w nią .
- Tak. Chyba tak - odpowiedziała zmieszana. Wracała wtedy do domu z wyjazdu służbowego we Wrocławiu. Była zmęczona i przytłoczona, a pod pachami materiał zrobił się lekko wilgotny, zawsze na zdenerwowanie reagowała gwałtownym poceniem się.
Podniosła wzrok. Jest miły- pomyślała.

I zrobił na niej wrażenie. Był oczytany, posiadał dużą wiedzę na różne tematy, łącznie z polityką świata. Zupełnie nie rozumiała tych muzułmańskich wojen, ich religii, a on rozumiał. Niezwykłe .W końcu podarowała mu swój numer telefonu, mając nadzieję, że zadzwoni.
Zadzwonił, zaraz po jej wyjściu z pociągu.
Od tamtej pory dzwonił codziennie.
Poranne smsy były jak rytuał „Witaj kochanie, wyspana?Ja biegnę do pracy. Miłego dnia. Całuję gorąco ” . I tak minęły cztery lata, pisania, czekania, telefonowania, obiecywania. Uzależnił ją od tych telefonów, nie mogła rozpocząć dnia, bez jego powitania. W pewnym momencie zrozumiała, że stworzyła sobie swój bezpieczny świat iluzji, w którym naprawdę tylko w tym świecie byli razem. W jej świecie wyobraźni gdzie nie było samotnych nocy i poranków. Była miłość, zgoda, harmonia, maleńki domek nad jeziorem, dzikie kaczki, a do morza tylko godzina drogi samochodem. Wieczory spędzali siedząc na schodkach, wdychając woń maciejki i obserwując od czasu do czasu przejeżdżające auta.
Poruszyła się bezszelestnie i wstała. Popatrzyła na swoje odbicie w lustrze. Była ładna przecież. Bzdura! Kompletna bzdura! Była zmęczona. Była zrezygnowana. Chlusnęła ze złością kubkiem wystygłej herbaty na swoje odbicie i przez moment spokojnie patrzyła jak brązowa ciecz spływa po meblach. Zaczęła się ubierać. Nie ! Nie będzie płakać ! Spojrzała na telefon. Dwudziesta trzecia dwadzieścia sześć. Jeszcze zdąży do stacji CPN, zamknięcie dopiero o godzinie dwudziestej czwartej. Jeszcze zdąży kupić kartę do telefonu. Zadzwoni. Powie! Powie o swoich rozterkach. Musi powiedzieć. Teraz!
Wybiegła na dwór, skręciła w prawo w wąską uliczkę, do stacji benzynowej miała zaledwie osiem minut drogi. Sypał śnieg. Przez moment wpatrywała się w skupieniu w swoje czubki butów, odwróciła się do tył i spojrzała na swoje samotne ślady pozostawione na śniegu. Zawsze ten widok wzruszał ją. To było takie dziwne. Cisza. Spojrzała na niebo. Księżyc tej nocy był piękny i świecił całą swoją pełnią. Był ogromny, ogromniasty. A ona miała wrażenie, ze patrzy wprost na nią. Zakręciła się na pięcie oczarowana, nigdy nie widziała takiego księżyca.
-Hej- usłyszała za sobą głos. Odwróciła się gwałtownie wystraszona. Pobiegła z całej sił przed siebie, to tylko jakiś drobny pijaczek, uspokajała się.
Po wyjściu ze stacji CPN i załadowaniu konta, wyciągneła telefon z brązowej, skórkowej torebki i czekała na połączenie.

- Słucham- odezwał się .
-Obudziłam cię ?
- Tak, właściwie to tak, zasypiałem. Stało się coś? –usłyszał szczekanie psa-Jesteś poza domem?
- Tak. Idę po papierosy.
- Po papierosy ? Przecież skarbie ty nie palisz ! –mówił szeptem, że ledwie mogła go usłyszeć.
- Palę ! Od dziś, a dokładnie od zaraz. Mam zamiar zacząć palić. Rozumiesz?
- Co się stało? Kochanie …-powiedział czule.
- Proszę cię…
- Nic nie rozumiem . Co się dzieje ?
- Chciałam ci tylko powiedzieć, że wyjeżdżam. Na razie na jakiś czas. Nie! Na długo ! Już nigdy więcej do mnie nie dzwoń ! Mam dość tych idiotycznych złudzeń !
- Co ty mówisz ? Skarbie…
- Tak ! Właśnie tak . Powiedz mi …ty nigdy nie zamierzałeś tak naprawdę być ze mną, prawda ? Nie odpowiadaj ! Nie musisz ! Daruj sobie ! Cześć!- rzuciła jemu sucho do słuchawki, popatrzyła na telefon, drobny pijaczek zatoczył się z chodnika.
Rozłączyła się.
On usiadł gwałtownie na łóżku, odrzucił kołdrę . Zrobiło mu się duszno. Pomyślał, że wyjdzie do kuchni i napije się szklanki wody, to go uspokoi, a może coś mocniejszego nawet. Był zdenerwowany. Odruchowo poszukał papierosa. Popatrzył na swoją nagą, śpiącą obok żonę. Poruszała przez sen ustami, wyglądała tak bezbronnie z czarnymi włosami w nieładzie na poduszce.
- Kochanie co robisz ? Nie śpisz? Kto dzwonił ?
-Nie, nie …nic. To tylko pomyłka.
Pomyłka. Pomyłka .
Wstał . Boso poczłapał do kuchni. Spojrzał na wiszący zegar na ścianie.
Dwudziesta czwarta trzy.

Tego samego dnia, wieczorem pociąg z głośnym zgrzytem wtaczał się na peron.
Wstała i schowała pospiesznie do torebki swoje okulary w czarnej oprawie i wodę.
Wyglądnęła przez okno. Odetchnęła z ulgą.
Kazimierz Dolny. Na jej twarzy pokazał się uśmiech.
To tutaj, postanowiła, że ukończy swoją powieść. Miała przeczucie, że tym razem jednak się uda.

To stary tekst. Zalatuje banałem, ale co tam ...trochę jestem chora, jak mi się polepszy napiszę więcej co u mnie i w ogole. Zdjęcia z ostatniej tułaczki. Pozdrawiam odwiedzających. Houk !

"Może kiedyś ...."

środa, 25 stycznia 2012

Chusta







Witajcie. Nie mam dziś natchnienia do pisania, ale chciałam pokazać chustę, którą wcześniej zrobiłam. W sumie to dziś bunt na pokładzie nie gotuję żadnych obiadków sratków tylko zabrałam torbę, aparat i w plener nad rzekę. Mrozik cudny, drzewa pięknie wyglądają w tej szadzi. Jestem trochę przemarznięta i nic mi się nie chce, bo się nałaziłam, ale ja kocham las, przyrodę, wtedy czuję, że żyję. Jestem po prostu szczęśliwa, kiedy mogę robić zdjęcia. Kiedy czuję przestrzeń, a moje oczy i dusza utrwalają obrazy. Za chwilę do pracy, gorzej będzie z rodzinką jak odkryją, że na obiad makrela i kanapki i oni się zbuntują. Poza tym kostka mnie boli i jestem jakaś taka do niczego po tej tułaczce. Zdjęcia Julci jak szliśmy na bal. I chusty. Jeśli ktoś chciałby wzór można pisać śmiało. Chusta zrobiona z Angory Ram. Pozdrawiam ! Houk !

czwartek, 19 stycznia 2012

Z historii fotografii




















Pierwszy raz o Zofii Rydet usłyszałam na warsztatach fotograficznych organizowanych kilka lat temu w Żaganiu. Zofia Rydet to postać miłośnikom polskiej fotografii znana. Uczestniczyła w ponad 300 indywidualnych i zbiorowych wystawach w kraju i zagranicą, zdobyła liczne nagrody i wyróżnienia. Jej fotografie trafiły do zbiorów muzeów m.in. w Paryżu, Nowym Yorku, japońskim Kioto, Montrealu i Moskwie.Zofia Rydet rozpoczęła przygodę z fotografią w połowie lat 50, gdy wstąpiła do gliwickiego oddziału Polskiego Towarzystwa Fotograficznego. Wcześniej fotografowała, ale raczej sporadycznie, inspirowana twórczością starszego brata.
Skoncentrowała się na fotografowaniu domostw i mieszkańców polskich wsi. Przeczuwała, że szybko zachodzące zmiany ich nie oszczędzą, już niebawem znikną bezpowrotnie, bez najmniejszego śladu. W swoich fotografiach upatrywała szansę na walkę z zapomnieniem, ratunek przed śmiercią. (...) mój Zapis miał być takim balsamowaniem czasu, miał czy raczej ma utrwalić to, co już się zmienia i co, choć jest jeszcze realną rzeczywistością przestaje istnieć i może już w niedługim czasie będzie trudne do wyobrażenia. Ma pokazać wiernie człowieka w jego codziennym otoczeniu, wśród jakby tej otoczki, która z jednej strony staje się dekoracją jego bezpośredniego otoczenia - wnętrza, ale która także pokazuje jego psychikę, mówi czasem więcej niż on sam. (Zofia Rydet o swojej Twórczości; Gliwice 1993)
Zaczęła fotografować na Podhalu, w swoich rodzinnych stronach. Z czasem kolekcja rozrastała się o kolejne cykle z rzeszowszczyzny, suwalszczyzny i innych regionów. Zofia Rydet przewędrowała przeszło 20 województw, fotografowała też we francuskiej miejscowości Douchy.
Fotografowanie wiosek z czasem przybrało stałą, utartą formułę. Zjawiała się w wytypowanej wsi, i pieszo, od chałupy do chałupy maszerowała z aparatem na szyi, pukając do kolejnych drzwi. Nie wszyscy dawali się sfotografować, jej zdecydowanie i determinacja, czyniły jednak cuda:
- Dzień dobry, dzień dobry! A my tu idziemy do pani zdjęcia robić. - Jakie zdjęcia? - próbowały się dowiedzieć atakowane osoby. - Takie zdjęcia, co to się nic nie płaci i Ojciec Święty będzie je oglądał... Taka rejestracja starych chat. Można wejść do Pani? - i już wchodzimy do środka, a pani Zofia wykrzykuje - O! Jak tu u Pani ładnie, bardzo ładnie! - i nie przyjmującym żadnego sprzeciwu tonem: Tutaj, tutaj niech Pani usiądzie... (Zostały zdjęcia, Anna Beata Bohdziewicz, Konteksty 1997 (3-4))Zofia Rydet usadzała ludzi na krzesłach, w kuchni, izbie, na tle głównej ściany, w otoczeniu mnóstwa przedmiotów najważniejszych w domu. Prosiła nieco usztywnionych "modeli" o skierowanie spojrzenia w obiektyw, bez żadnych uśmiechów czy zabawnych min i już... Uwiecznianie to nie była jakaś tam przygoda, to była poważna sprawa i doniosła chwila. Ludzie potrafili poddawać się szybkim wskazówkom i poleceniom, niczym zahipnotyzowani. Im więcej fotografii powstawało, tym apetyt na kolejne się powiększał.Przez przeszło 13 lat naświetliła kilkanaście, a może i kilkadziesiąt tysięcy negatywów. Jak przyznawała sama, z wielu nie zdążyła zrobić odbitek. W pewnej chwili trochę straciła rachubę, ile tego jest. Powstał gigantyczny dokument, o niemożliwych do przecenia walorach historycznych, etnograficznych, antropologicznych czy socjologicznych. Fotografowanych miejsc i ludzi w często już nie ma, zostały "tylko" na zdjęciach. ( Zaczerpnięte z portalu Fotopolis)...
Osobiście bardzo podoba mi się nietypowy sposób fotografowania ludzi przez Zofię Rydet. Według mnie to piękny zapis przeszłości, historii, ludzi na tle ich domostw i świętych obrazów na ścianie. Tego już przecież nie ma ....

środa, 18 stycznia 2012

Candy u Renewelt !

Candy u Renewelt :)

A oto do wylosowania ....




Tłok tam straszny .... ale co tam ...spróbować warto !!! Houk !

Wilka do lasu ciagnie ....





























Że w góry mnie pcha to już wiem, że jak tylko zrobisz ten pierwszy krok to już po Tobie, zawsze będziesz chciał tam wracać pomimo dalekiej drogi, zmęczenia, bolących nóg itd. Moja babcia cale życie tęskniła za górami i o nich mówiła, tuż przed śmiercią pamiętam jak wspominała mówiąc:"A ja tak po górach chodziłam". Ot, górska kozica i już ! Pamiętam jak opowiadała o swojej pierwszej miłości jeszcze tam na Mizernej, że przychodził chłopak pod dom i buty czyścił pradziadkowi,skórę i o pozwolenie prosił o babcie Agnieszkę, ale pradziadek uparty człek zgody dać nie chciał, bo chłopak był młodszy i biedny. Potem wybuchła wojna i drogi ich się rozeszły. Kilka lat temu szperając w sieci na NK natrafiłam na ślad wnuczki tego chłopaka babci. Ten Pan jeszcze żyje, a bynajmniej żył wtedy, ma żonę tez Agnieszkę i mieszka wciąż w tej wsi, w której się urodzili za Nowym Targiem.Wymieniliśmy się zdjęciami przodków, wtedy żałowałam, ze moja babcia nie mogla tego już zobaczyć. Cud techniki internetu hihi, ze ktoś jest tak daleko, a z drugiej strony tuż, tuż na wyciągnięcie ręki. Czasem się zastanawiam jak by to było gdyby ich losy inaczej się potoczyły...ale co przeznaczenie to przeznaczenie..., cholera nie ominiesz...Zdjęcia, które przedstawiam są robione z mojego jesiennego wypadu w Rudawy Janowickie. To małe góry, ale weszłam jakoś na szczyt 700 m.n.p.m o ile dobrze pamiętam, nogi bolały nie miłosiernie, bo w nieodpowiednich butach byłam, spadł śnieg i liście, nogi się ślizgały przy każdym kroku traciłam siły, a na plecach ciężki sprzęt, ale warto było. Takiego widoki, światła przemykającego przez drzewa w porannej mgle nigdy nie zapomnę. Tej tajemniczości, tego mroku, ciarki po plechach.Najpiękniejsza chwila jaką można sobie wyobrazić. Z chłopakiem planujemy kolejny wypad, ale do Szklarskiej, tam gdzie trenuje Justyna Kowalczyk. Mi tam wszystko jedno, chwytam swój aparat i lecę.

Teraz z innej półki. Tak mi chodzi po głowie, od czego to zależy, może ktoś mnie olśni. Czemu jedne blogi są rozchwytywane, adorowane, a inne równie ciekawe, mało kto do nich zagląda. Rzecz gustu ? Czasem ktoś wrzuci byle co, a tam same achy i echy i zachwyty, a inny się napracuje a tam cisza i pustka i tak jakoś nic się nie dzieje. Swój blog też mam na myśli. Moj licznik oczywiście, ze bije, nie narzekam, ponad 12000 wyświetleń, ale komentarzy brak i mam wrażenie, ze nikt tego nie czyta, więc po co pisać bloga ? Czy jest jakaś recepta na powodzenie ??? Pozdrawiam odwiedzających.Houk !