piątek, 27 stycznia 2012

"Może kiedyś ...."























M O Ż E K I E D Y Ś

Przez moment chciało jej się spać, zasunęła bambusowe rolety i rozsunęła dwuosobowe łóżko. Wyrzuciła z niego kolorową pościel. Dwuosobowe, ale tylko z nazwy, bo od dawno sypiała w nim sama, nie licząc porozrzucanych papierków po cukierkach czekoladowych, opakowaniach po chipsach, pilota, okularów i książek. Już od dawna po nocach wyła do księżyca sama. No, ale może kiedyś się w końcu uda … coś zmienić. Coś!
Opadła na pościel, patrząc w sufit zaczęła bawić się końcówkami włosów.
Przecież nie śpię sama- mruknęła sama do siebie- Śpię z telefonem komórkowym pod poduszką .
Od kiedy stałaś się taka ironiczna ? Telefon, ile to razy ściskała go z bezsilności pomiędzy swoimi udami? Ciskała nim o podłogę, przydeptując z całej siły obcasem, a potem biegła kupić drugi, droższy.
Bo ona już tak nie może dłużej…latka lecą .
Rzuciła pustym opakowaniem po bombonierce w kąt i przewróciła się na drugi bok.
W ust wyciekła jej czekoladowa strużka śliny. Otarła ją ręką . Kiedyś zapytała się go czy może liczyć na pierścionek zaręczynowy, niby tak w żartach. Zaśmiał się tylko swoim chrapliwym głosem. Wtedy tak naprawdę zrozumiała co ten śmiech może oznaczać. „Może kiedyś…”. Ale ona nie potrzebowała więcej banałów. Chciała konkretnych rozwiązań i życiowych decyzji.
Przecież jej samotność jest straszna. Nie rozumiał tego ?
Chciała z nim zamieszkać. Odprowadzać go wzrokiem do drzwi kiedy będzie wychodził codziennie do pracy, a potem rzucać się pędem do drugiego pokoju, żeby jeszcze przez moment pomachać mu przez szybę w oknie. A on z wdzięczności popatrzy na nią czule. Tak. Chciała takich szczegółów, drobiazgów, na których składałoby się ich wspólne życie. A on na wszystko zawsze miał czas…. I przez moment pomyślała, że jest po prostu wygodny. Że tak jest mu dobrze. Za dobrze ! Przygryzła wargę, usiadła na łóżku, spojrzała z niechęcią na telefon.
Czy lubi pani długie rozmowy telefoniczne?- Zwrócił się do niej patrząc jej prosto w oczy. Siedział naprzeciwko niej w przedziale i wpatrywał się w nią .
- Tak. Chyba tak - odpowiedziała zmieszana. Wracała wtedy do domu z wyjazdu służbowego we Wrocławiu. Była zmęczona i przytłoczona, a pod pachami materiał zrobił się lekko wilgotny, zawsze na zdenerwowanie reagowała gwałtownym poceniem się.
Podniosła wzrok. Jest miły- pomyślała.

I zrobił na niej wrażenie. Był oczytany, posiadał dużą wiedzę na różne tematy, łącznie z polityką świata. Zupełnie nie rozumiała tych muzułmańskich wojen, ich religii, a on rozumiał. Niezwykłe .W końcu podarowała mu swój numer telefonu, mając nadzieję, że zadzwoni.
Zadzwonił, zaraz po jej wyjściu z pociągu.
Od tamtej pory dzwonił codziennie.
Poranne smsy były jak rytuał „Witaj kochanie, wyspana?Ja biegnę do pracy. Miłego dnia. Całuję gorąco ” . I tak minęły cztery lata, pisania, czekania, telefonowania, obiecywania. Uzależnił ją od tych telefonów, nie mogła rozpocząć dnia, bez jego powitania. W pewnym momencie zrozumiała, że stworzyła sobie swój bezpieczny świat iluzji, w którym naprawdę tylko w tym świecie byli razem. W jej świecie wyobraźni gdzie nie było samotnych nocy i poranków. Była miłość, zgoda, harmonia, maleńki domek nad jeziorem, dzikie kaczki, a do morza tylko godzina drogi samochodem. Wieczory spędzali siedząc na schodkach, wdychając woń maciejki i obserwując od czasu do czasu przejeżdżające auta.
Poruszyła się bezszelestnie i wstała. Popatrzyła na swoje odbicie w lustrze. Była ładna przecież. Bzdura! Kompletna bzdura! Była zmęczona. Była zrezygnowana. Chlusnęła ze złością kubkiem wystygłej herbaty na swoje odbicie i przez moment spokojnie patrzyła jak brązowa ciecz spływa po meblach. Zaczęła się ubierać. Nie ! Nie będzie płakać ! Spojrzała na telefon. Dwudziesta trzecia dwadzieścia sześć. Jeszcze zdąży do stacji CPN, zamknięcie dopiero o godzinie dwudziestej czwartej. Jeszcze zdąży kupić kartę do telefonu. Zadzwoni. Powie! Powie o swoich rozterkach. Musi powiedzieć. Teraz!
Wybiegła na dwór, skręciła w prawo w wąską uliczkę, do stacji benzynowej miała zaledwie osiem minut drogi. Sypał śnieg. Przez moment wpatrywała się w skupieniu w swoje czubki butów, odwróciła się do tył i spojrzała na swoje samotne ślady pozostawione na śniegu. Zawsze ten widok wzruszał ją. To było takie dziwne. Cisza. Spojrzała na niebo. Księżyc tej nocy był piękny i świecił całą swoją pełnią. Był ogromny, ogromniasty. A ona miała wrażenie, ze patrzy wprost na nią. Zakręciła się na pięcie oczarowana, nigdy nie widziała takiego księżyca.
-Hej- usłyszała za sobą głos. Odwróciła się gwałtownie wystraszona. Pobiegła z całej sił przed siebie, to tylko jakiś drobny pijaczek, uspokajała się.
Po wyjściu ze stacji CPN i załadowaniu konta, wyciągneła telefon z brązowej, skórkowej torebki i czekała na połączenie.

- Słucham- odezwał się .
-Obudziłam cię ?
- Tak, właściwie to tak, zasypiałem. Stało się coś? –usłyszał szczekanie psa-Jesteś poza domem?
- Tak. Idę po papierosy.
- Po papierosy ? Przecież skarbie ty nie palisz ! –mówił szeptem, że ledwie mogła go usłyszeć.
- Palę ! Od dziś, a dokładnie od zaraz. Mam zamiar zacząć palić. Rozumiesz?
- Co się stało? Kochanie …-powiedział czule.
- Proszę cię…
- Nic nie rozumiem . Co się dzieje ?
- Chciałam ci tylko powiedzieć, że wyjeżdżam. Na razie na jakiś czas. Nie! Na długo ! Już nigdy więcej do mnie nie dzwoń ! Mam dość tych idiotycznych złudzeń !
- Co ty mówisz ? Skarbie…
- Tak ! Właśnie tak . Powiedz mi …ty nigdy nie zamierzałeś tak naprawdę być ze mną, prawda ? Nie odpowiadaj ! Nie musisz ! Daruj sobie ! Cześć!- rzuciła jemu sucho do słuchawki, popatrzyła na telefon, drobny pijaczek zatoczył się z chodnika.
Rozłączyła się.
On usiadł gwałtownie na łóżku, odrzucił kołdrę . Zrobiło mu się duszno. Pomyślał, że wyjdzie do kuchni i napije się szklanki wody, to go uspokoi, a może coś mocniejszego nawet. Był zdenerwowany. Odruchowo poszukał papierosa. Popatrzył na swoją nagą, śpiącą obok żonę. Poruszała przez sen ustami, wyglądała tak bezbronnie z czarnymi włosami w nieładzie na poduszce.
- Kochanie co robisz ? Nie śpisz? Kto dzwonił ?
-Nie, nie …nic. To tylko pomyłka.
Pomyłka. Pomyłka .
Wstał . Boso poczłapał do kuchni. Spojrzał na wiszący zegar na ścianie.
Dwudziesta czwarta trzy.

Tego samego dnia, wieczorem pociąg z głośnym zgrzytem wtaczał się na peron.
Wstała i schowała pospiesznie do torebki swoje okulary w czarnej oprawie i wodę.
Wyglądnęła przez okno. Odetchnęła z ulgą.
Kazimierz Dolny. Na jej twarzy pokazał się uśmiech.
To tutaj, postanowiła, że ukończy swoją powieść. Miała przeczucie, że tym razem jednak się uda.

To stary tekst. Zalatuje banałem, ale co tam ...trochę jestem chora, jak mi się polepszy napiszę więcej co u mnie i w ogole. Zdjęcia z ostatniej tułaczki. Pozdrawiam odwiedzających. Houk !

6 komentarzy:

  1. nie wiem, czy banał, ja czytałam tutaj pełna emocji:D a zdjęcia... baśniowe......

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Lekko się czyta i na serio wciąga. Masz talent nie tylko do uwieczniania obrazów ale także literacki. Łał podziwiam. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. pięknie napisane i zimowe cudne obrazki są pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak, zima swe uroki ma:) i może gdyby przyszła w porę, nie miałabym kataru uniemożliwiającego normalne życie;).

    Gdzieś przeczytałam lub usłyszałam, ze dzięki zimie nie widać kanciastych, nierównych kształtów, wszystko wokół przybiera regularny, symetryczny kształt, nie mówiąc już o estetyce;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Tułaczka bardzo udana... Zdjęcia przepiękne!!!
    A tekst? Czekam na jeszcze!
    Uściski:*

    OdpowiedzUsuń
  6. Podoba mi sie , jest rzeczwisty , ide poszukac dalszego ciagu a jak nie ma to zachecam do spisania wspomnien.I.

    OdpowiedzUsuń